Margaret Atwood Opowieść podręcznej
Kolejna książka przedstawiająca
apokaliptyczną wizję przyszłości. Świat w którym czytanie jest
całkowicie zakazane. Język znaków jest wszechobecny - na szyldach
zamiast nazw pojawiają się tylko obrazki.
„Pamiętam rozmieszczenie budynków
za Murem w czasach, kiedy był to uniwersytet, mogliśmy się tam
wtedy swobodnie poruszać. Od czasu do czasu i teraz chodzimy tam na
Kobiece Wybawienia. Większość budynków też jest z czerwonej
cegły - niektóre mają łukowate odrzwia przypominające styl
romański, z dziewiętnastego wieku. Teraz już nas do tych budynków
nie wpuszczają, ale kto by chciał tam wchodzić? Te budynki należą
do Oczu. Może jest w Bibliotece, gdzieś w podziemiach. Wśród
regałów Biblioteka przypomina świątynię. Długi szereg białych
stopni prowadzi do rzędu drzwi. A potem, wewnątrz, znów białe
schody, na górę. Po obu stronach, na ścianach, anioły. I
mężczyźni walczący albo zabierający się do walki. Są czyści i
szlachetni z oblicza, a nie brudni, zakrwawieni i śmierdzący, jacy
musieli być w rzeczywistości. Po jednej stronie wewnętrznego
korytarza Zwycięstwo, które prowadzi ich naprzód, po drugiej -
Śmierć. Jest to malowidło ścienne dla upamiętnienia jakiejś
wojny. Ludzie, znajdujący się po tej samej stronie co Śmierć, są
w dalszym ciągu żywi. Idą do nieba. Śmierć jest przedstawiona
jako piękna kobieta, ze skrzydłami i z jedną piersią niemal nagą
- czy może to właśnie jest Zwycięstwo? Nie pamiętam. Tego nie
mogli zniszczyć.” I w tym opisie jak wcześniej w Metrze
biblioteka jawi się jako miejsce szczególne. Tylko dlaczego ludzie
dostrzegają wartość dopiero po stracie? Co musi się stać żeby
biblioteki znowu zapełniły się czytelnikami?
Opowieści poręcznej nie są książką
o czytaniu raczej o relacjach międzyludzkich i co z nich zrobiono w
autorytatywnej przyszłości rządzonej przez tajemnicze Oko. Nie ma
w tej wersji przyszłości miejsca na jakiekolwiek uczucia. Ale czy
człowiek jest w stanie od nich uciec? Czy na prawdę można wyprać
się z odczuwania czegokolwiek? Chyba nie gdyż bohaterką i
Komendanta zaczyna łączyć bardzo subtelna nić pełna
niedopowiedzeń, aluzji i czegoś ulotnego.
„Odchyla się do tyłu, czubki
palców złączone, znam dobrze ten gest. Mamy już cały repertuar
takich znajomych gestów, takich poufałości. Patrzy na mnie nie bez
życzliwości, ale zarazem z ciekawością, jakbym była łamigłówką
do rozwiązania. - No, co dzisiaj poczytamy? - pyta. Co stało się
już rutyną. Do tej pory przeczytałam "Mademoiselle': jakiś
stary numer „Esquire'a" z lat osiemdziesiątych, "Ms.”
to pismo, które mgliście pamiętam z rozlicznych mieszkań mojej
matki z czasów, kiedy byłam dorastającą dziewczyną, i „Reader's
Digest" Komendant ma nawet książki. Przeczytałam u niego
jakiegoś Chandlera, a teraz jestem w połowie Ciężkich czasów
Dickensa. Czytam szybko, po łebkach, dosłownie pożeram tekst, żeby
przełknąć jak najwięcej przed następnym, długim okresem głodu.”
Otwarte na
interpretacje zakończenie książki zostawia czytelnika w
zawieszenie i zmusza do przemyśleń.